sobota, 23 lutego 2013

Zimowy spacerek



Spacer wiosenny, letni czy zimowy....Dla naszych kóz nie stanowi różnicy. Zawsze znajdą coś dobrego do zjedzenia.




 Zimowe pożegnanie z choinką i mam nadzieję, zapowiedź nadchodzącej wiosny. Kozy pożegnały się z nią dzisiaj definitywnie, a kozom należy zaufać. Nic, tylko wyglądać wiosny!!!

wtorek, 5 lutego 2013

Tylko dla dorosłych. Dumań różnych ciąg dalszy

Tylko dla dorosłych... I to tych, którzy dobrze wiedzą, czego chcą...


Mieszkanie na wsi (Ci którzy mają to szczęście czy nieszczęście mieszkać na wsi, dobrze to wiedzą) pociąga za sobą różne konsekwencje i te złe i te dobre. Myślę, że to zależy od człowieka, czego tak naprawdę tu szuka, kim jest. Niektórzy z nas (piszę o przesiedleńcach z miasta) uczynili ze swojego mieszkania pracę zarobkową (no bo z czegoś na wsi trzeba żyć, jakoś się utrzymać) i jeśli nie mają zatrudnienia w mieście, czy jakiejś pracy zleconej, którą mogą wykonać w domu,to często potrafią odkryć w sobie siłą rzeczy jakieś nowe pasje i zacząć właśnie tu realizować swoje marzenia (trochę na przymus albo nareszcie...). Mogą obrastać w zwierzęta, jak ja na przykład, nowych przyjaciół, kolejne plany, pomysły itd. Niektórzy już nie chcą i nie potrafią inaczej, inni (chociaż może nie zawsze głośno się do tego przyznają) marzą (zwłaszcza zimą) o ciepłym kaloryferze, mieszkaniu w bloku, niepokojącej bliskości innych ludzi, sklepów. Bo życie na wsi łatwe nie jest, zwłaszcza zimą czy w czasie roztopów, kiedy brudna breja zakrywa świat, a błoto sprawia, że zakopujesz się tuż pod domem.
A dlaczego dla dorosłych? Bo Jeśli to jest tylko kaprys i nie masz tylu funduszy, nie potrafisz cieszyć się małymi rzeczami, odnaleźć tu siebie, to wreszcie ono cię przytłoczy, swoją szaro-burą, siermiężną codziennością, zapragniesz wrócić do czystego, uporządkowanego, betonowego świata, gdzie nie musisz już się martwić o nic. Jeśli masz dzieci, trzeba liczyć się z tym, że maluchy najczęściej uwielbiają życie na wsi, mają kontakt ze zwierzętami, bliski z przyrodą. Są tu szczęśliwe. Ale dzieci dorastają i zaczyna im brakować spotkań z rówieśnikami, coraz więcej czasu spędzają w mieście i psioczą na tę nudną wiejską rzeczywistość...i wtedy doceniasz to, że masz rodzinę w mieście...

Ten blog miał być trochę relacją z naszego życia na wsi, trochę takim rozrachunkiem z dniem codziennym, konsekwencją i sprawozdaniem z tego, co tu robimy. Nie chciałam nigdy pisać o swoim życiu osobistym, bo to już przekraczałoby granice naszej prywatności, ale jak się okazuje są one bardzo płynne. Pisząc o naszym życiu, umieszczając na blogu swoje rozmyślania, zapraszasz Wszystkich do zwiedzania, do poznania siebie, niezależnie od tego, czy są to prace plastyczne, czy opowiadania, a może wiersze. Często mam wątpliwości, co do prowadzenia bloga. Ale cieszę się, poznając osoby podobne do mnie i takie, które interesuje trochę to, co mam do powiedzenia. Wiem, że na mój blog zaglądają też klienci, którzy chcą nas trochę lepiej poznać i zapoznać się z tym, co tu robimy, jak żyjemy. Ci najczęściej nie zostawiają komentarzy, a szkoda.


I jeszcze na koniec relacja z tygodniaczka Toli (skoro może być roczek, to tym bardziej tygodniaczek, mając na uwadze, że kozy się tak szybko rozwijają).
Tolka rośnie w zastraszającym tempie. Pochłania coraz większe ilości mleka i bierze się powoli za inne smaki. Na razie wszystko gryzie i przeżuwa. Chodzi bez pampersa, bo nie wytrzymywał ciężaru Tolowatych siuśków. Za to kozina nauczyła się siusiać na zewnątrz. Taka to już mądra koza. Uwielbia głaskanie pod brodą. Napiera wtedy całym ciałem na głaszczącego i popiskuje z rozkoszy. Najchętniej spałaby w łóżku, gdybyśmy tylko jej na to pozwolili, a że nie pozwalamy preferuje spanie przy łóżku (gdzieś blisko nas) albo w jakimś najciemniejszym kącie pokoju, skąd trudno ją nawet dostrzec. W związku z tym kilka razy dziennie odbywają się poszukiwania Toli, która jak na złość nie odpowiada na nasze nawoływania i śpi w najlepsze, zaszyta w jakimś dziwnym miejscu (może być zwinięta w kłębek za szafą, pod opadającą choinką w formie podarunku bożonarodzeniowego;-), tudzież w samej szafie, o czym informują nas lekko uchylone drzwi i cichutkie postękiwania przez sen).




POZA TYM: Hop! Hop! Hopsasa! I tak wciąż, bezustanku. Skacze coraz wyżej i po wszystkim, co się da. Odwiedza swoje kozie ciocie, ciociobabcie i wełnistych pobratymców, ale jeszcze bardzo rozpacza, gdy się oddalamy. Rośnie z niej sprytna koza z charakterem. Wszyscy mamy na jej punkcie fioła. Taka jest teraz nasza ocalona kozia sierotka.
Nadal czekamy na kolejne porody. Zwłaszcza na Miećkę. Miała zostać jej matką zastępczą. Miecia brzuch ma okazały, ale rodzić na razie nie ma zamiaru. Obawiamy się, że będzie liczne potomstwo (może trzeba będzie dokarmiać...i jak to jest w końcu z tym mlekiem u kóz???... Niedługo będzie trzeba kupować całymi wiadrami...) i trochę martwimy się o to, żeby nie powtórzyła się historia z Zuzką :-( Ale ponieważ w przyrodzie równowaga musi być, jesteśmy dobrej myśli.
Jakieś promienie słońca pojawiły się nad Parową. Pozdrawiam zatem cieplutko wszystkich blogowych czytaczy i podczytywaczy :-)