Nasze pierwsze żniwa
Mieszkając na wsi,
człowiek ma szansę obserwować matkę naturę z bliska, przyglądać
się życiu z innej strony. Ludzie przez tysiąclecia poukładali
sobie, podporządkowali przyrodę wedle swoich potrzeb, a jednak w
warunkach kiedy ma się tak bezpośredni i bliski kontakt z ziemią
wyraźnie widać, jaki człowiek potrafi być maluczki w obliczu
zaskakującej nas wciąż mateczki natury i chyba życia w ogóle.
Oprócz tego, że potrafi nas mateczka nasza obdarzyć hojnie dobrem
wszelakim (w postaci tych na przykład uprzykrzonych ogórków –
chociaż obawiam się, że to już przejaw nadludzkiej złośliwości),
od czasu do czasu daje nam się porządnie we znaki. Weźmy na przykład ;-) drogi zimą zasypane śniegiem, upiorne upały, ciągłe
deszcze, grzmoty, burze, trąby powietrzne (patrzcie: okolice
Świecia, zresztą całkiem blisko miejsca, w którym mieszkamy) i
jeśli to nie dotknęło nas bezpośrednio, bardzo osobiście, to
jeszcze pół biedy. Od zawsze uważałam, że na wsi życie jest
bardziej prawdziwe niż w mieście, cokolwiek to miałoby oznaczać.
Za oknem deszcz (już
drugi dzień) i myśli biegną w różnym kierunku. Może
przygotowują się na przyjęcie jesieni i zimy, a może to po prostu
moje obawy przed nowymi, dalszymi zmianami w naszym życiu...
Przeglądając ostatnio
posty moich internetowych znajomych stwierdziłam, że ich też życie
nie oszczędza. Jednak w świecie zwierząt, zobaczcie sami, wszystko
przebiega prościej. Przynajmniej tak to wygląda.
Wracając do świata
zwierząt właśnie, obiecałam pewnej miłej osobie :-), że
zamieszczę zdjęcia naszych kurek i je opiszę, a ponieważ wiem, że
wiedza na temat historii kur czubatych w Polsce jest niewielka,
poczuwam się do obywatelskiego i patriotycznego zarazem obowiązku
(no, no...jako zapowiedź brzmi nieźle) poświęcić im trochę
miejsca w tym poście. Odbiegam więc na chwilę od samoudręczenia
myślowego i umieszczam poniżej efekt moich konstruktywnych skądinąd
myśli!
Pierwsze kury czubate
przywędrowały do Polski już w okresie wczesnego średniowiecza z
południowej Rosji. Niegdyś zasiedlały licznie dwory i podwórza
wiejskie. Potem wyemigrowały do Niemiec, Holandii, Anglii i Włoch
(oczywiście nie same). Na całym świecie kurki czubate nazywano
polskimi. Dopiero po kongresie hodowców drobiu w Dreźnie w 1869
roku nazwano je kurami padewskimi. Polski nie było wtedy na mapie.
Obecnie już tylko gdzieniegdzie można znaleźć pojedyncze
egzemplarze, na podstawie których odtwarzane są rasy naszych kurek
czubatych. Wciąż trwają prace hodowlane nad nimi. Rasy kurek , w
których posiadaniu jestem :-) to: czubatki polskie brodate,
czubatki bezbrode i dworskie. Istnieje kilka opracowań poświęconych
tym kurom. Można do nich dotrzeć, chociażby przez internet.
Powstaje też książka na ten temat (autorka jest mi znana
osobiście, więc trzymam rękę na pulsie i jak tylko praca będzie
wydana, dam znać osobom zainteresowanym). Cieszę się, bo jest
nadzieja na wzrost świadomości u dzieci, młodzieży i ...czy ja
wiem, może starszego pokolenia. Proszę, proszę okazuje się, że
nie tylko zielononóżka naszym polskim dobrem narodowym jest!
Tak więc, kury czubate
to nasze najstarsze kurki polskie! Ciekawie jest, mieć taki kawałek
historii w kurniku albo na podwórku. Ciekawie i pięknie,
oczywiście!
To właśnie czubatki
dworskie barwy kuropatwialnej
To nasze dwa Alberty, koguty
czubatki dworskiej.
Na głowie grzebień różyczkowy i
prześmieszny czub.
Jeden z nich jest
podporządkowany i zachowuje się jak kura. Ale oczywiście jest
bardzo dumny, jak zresztą wszystkie czubatki dworskie. W końcu to
ptasia arystokracja!
To Damroka i Malwina -
obie czubatki polskie brodate rzadkiej złotej barwy z czarną obwódką (czarno łuskowane). Są bardzo towarzyskie i milusie.
Dzieci za nimi przepadają. Same pchają się na kolana, ramiona i na
co się tylko da.
Białoczuby polskie,
czyli czubatki polskie bezbrode.
Po informacjach
przyszedł czas na moje obserwacje :-)). Otóż kogut Albert, ten
który włada całym stadem, zachowuje się względem mnie całkiem,
jakbym była kurą, a raczej taką kurą -matką, bo darzy mnie
większym szacunkiem niż cały swój harem. Gdy oddalę się od
stadka podchodzi do mnie i coś tam mówi po swojemu. Zapewne chce mi
przekazać bardzo ważną informację albo po prostu mnie karci.
Napina się przy tym i pręży, czasem tłucze skrzydłami i stroszy
piórka, momentami gdacze jak szalony. Dziobać by mnie nie śmiał.
Uspokaja się wyraźnie, kiedy podchodzę do pojemnika z jedzeniem i
jak reszta kur jestem w końcu na swoim miejscu ;-))
Nie wiem, czy dobrze
interpretuję jego zachowanie. Koniec końcem jestem dopiero
początkującym hodowcą kur. Może ktoś z Was ma podobne
doświadczenia?
Osoby, które śledzą
mój blog wiedzą, że oprócz hoteliku dla zwierząt prowadzimy
również zajęcia edukacyjne dla dzieci. Podczas tych zajęć ich uczestnicy mają bliski kontakt ze zwierzętami, dotykają je, głaszczą, karmią,
doją. Najczęściej tak to im się podoba, że zapominają o bożym
świecie, jednak zawsze wtedy staramy się przekazać im nasz
stosunek do całego zwierzyńca oraz przemycić trochę z historii
naszych rodzimych, polskich ras zwierząt gospodarskich. Mam
nadzieję, że coś im w tych dziecięcych główkach
pozostanie.
No właśnie. Niedługo
zajęcia powinny znów ruszyć pełną parą. Psiaków w hotelu
ubywa. Zbliża się koniec wakacji. Pokoje dla agro gości
przygotowane, stoją w pogotowiu. I wypadałoby mi się cieszyć, że
są tacy, którzy chętnie nas odwiedzą, że póki co udaje nam się
na razie wiązać koniec z końcem, utrzymywać to nasze ukochane
gospodarstwo i cały inwentarz razem wzięty, ale jakoś... nie mam
siły, tak jestem zmęczona. Marzy mi się kilka dni odpoczynku,
takiego nicnierobienia...

Mija kilka lat odkąd
zaczęliśmy budować tę naszą utopię, wyspy szczęśliwe. Nie
wiem, czy i komu one w końcu szczęście przyniosą, ale wiem na
pewno że nie chciałabym i nie mogła wrócić już do tzw.
cywilizacji. Przejadła mi się ona i zbrzydła zupełnie, wraz ze
swoim fałszem i zakłamaniem wszelakim. Szkoda, że nawet tutaj na
tym naszym końcu świata człowiek też na zawsze musi pozostać
niewolnikiem pieniądza. Kiedy ktoś mówi mi o wolności i o tym jak
zazdrości, tego co robimy i gdzie mieszkamy, czasem chce mi się
płakać i krzyczeć jednocześnie...
No cóż! Lepiej
skończę wcześniej, bo napiszę coś, czego potem będę żałować.
Myśli biegną w szalonym tempie, a nasza utopia czeka. Trzeba ją
nakarmić, napoić, wyprowadzić na spacer, a potem jeszcze
rozreklamować, żeby zarobiła na swoje utrzymanie!