niedziela, 26 sierpnia 2012

Z myśli poskładane

 Nasze pierwsze żniwa


Mieszkając na wsi, człowiek ma szansę obserwować matkę naturę z bliska, przyglądać się życiu z innej strony. Ludzie przez tysiąclecia poukładali sobie, podporządkowali przyrodę wedle swoich potrzeb, a jednak w warunkach kiedy ma się tak bezpośredni i bliski kontakt z ziemią wyraźnie widać, jaki człowiek potrafi być maluczki w obliczu zaskakującej nas wciąż mateczki natury i chyba życia w ogóle. Oprócz tego, że potrafi nas mateczka nasza obdarzyć hojnie dobrem wszelakim (w postaci tych na przykład uprzykrzonych ogórków – chociaż obawiam się, że to już przejaw nadludzkiej złośliwości), od czasu do czasu daje nam się porządnie we znaki. Weźmy na przykład ;-) drogi zimą zasypane śniegiem, upiorne upały, ciągłe deszcze, grzmoty, burze, trąby powietrzne (patrzcie: okolice Świecia, zresztą całkiem blisko miejsca, w którym mieszkamy) i jeśli to nie dotknęło nas bezpośrednio, bardzo osobiście, to jeszcze pół biedy. Od zawsze uważałam, że na wsi życie jest bardziej prawdziwe niż w mieście, cokolwiek to miałoby oznaczać.  
Za oknem deszcz (już drugi dzień) i myśli biegną w różnym kierunku. Może przygotowują się na przyjęcie jesieni i zimy, a może to po prostu moje obawy przed nowymi, dalszymi zmianami w naszym życiu...
Przeglądając ostatnio posty moich internetowych znajomych stwierdziłam, że ich też życie nie oszczędza. Jednak w świecie zwierząt, zobaczcie sami, wszystko przebiega prościej. Przynajmniej tak to wygląda.




Wracając do świata zwierząt właśnie, obiecałam pewnej miłej osobie :-), że zamieszczę zdjęcia naszych kurek i je opiszę, a ponieważ wiem, że wiedza na temat historii kur czubatych w Polsce jest niewielka, poczuwam się do obywatelskiego i patriotycznego zarazem obowiązku (no, no...jako zapowiedź brzmi nieźle) poświęcić im trochę miejsca w tym poście. Odbiegam więc na chwilę od samoudręczenia myślowego i umieszczam poniżej efekt moich konstruktywnych skądinąd myśli!
Pierwsze kury czubate przywędrowały do Polski już w okresie wczesnego średniowiecza z południowej Rosji. Niegdyś zasiedlały licznie dwory i podwórza wiejskie. Potem wyemigrowały do Niemiec, Holandii, Anglii i Włoch (oczywiście nie same). Na całym świecie kurki czubate nazywano polskimi. Dopiero po kongresie hodowców drobiu w Dreźnie w 1869 roku nazwano je kurami padewskimi. Polski nie było wtedy na mapie. Obecnie już tylko gdzieniegdzie można znaleźć pojedyncze egzemplarze, na podstawie których odtwarzane są rasy naszych kurek czubatych. Wciąż trwają prace hodowlane nad nimi. Rasy kurek , w których posiadaniu jestem :-) to: czubatki polskie brodate, czubatki bezbrode i dworskie. Istnieje kilka opracowań poświęconych tym kurom. Można do nich dotrzeć, chociażby przez internet. Powstaje też książka na ten temat (autorka jest mi znana osobiście, więc trzymam rękę na pulsie i jak tylko praca będzie wydana, dam znać osobom zainteresowanym). Cieszę się, bo jest nadzieja na wzrost świadomości u dzieci, młodzieży i ...czy ja wiem, może starszego pokolenia. Proszę, proszę okazuje się, że nie tylko zielononóżka naszym polskim dobrem narodowym jest!
Tak więc, kury czubate to nasze najstarsze kurki polskie! Ciekawie jest, mieć taki kawałek historii w kurniku albo na podwórku. Ciekawie i pięknie, oczywiście!

To właśnie czubatki dworskie barwy kuropatwialnej  


To nasze dwa Alberty, koguty czubatki dworskiej.  Na głowie grzebień różyczkowy i prześmieszny czub.  



Jeden z nich jest podporządkowany i zachowuje się jak kura. Ale oczywiście jest bardzo dumny, jak zresztą wszystkie czubatki dworskie. W końcu to ptasia arystokracja!

To Damroka i Malwina - obie czubatki polskie brodate rzadkiej złotej barwy z czarną obwódką (czarno łuskowane). Są bardzo towarzyskie i milusie. Dzieci za nimi przepadają. Same pchają się na kolana, ramiona i na co się tylko da.


Białoczuby polskie, czyli czubatki polskie bezbrode.

Po informacjach przyszedł czas na moje obserwacje :-)). Otóż kogut Albert, ten który włada całym stadem, zachowuje się względem mnie całkiem, jakbym była kurą, a raczej taką kurą -matką, bo darzy mnie większym szacunkiem niż cały swój harem. Gdy oddalę się od stadka podchodzi do mnie i coś tam mówi po swojemu. Zapewne chce mi przekazać bardzo ważną informację albo po prostu mnie karci. Napina się przy tym i pręży, czasem tłucze skrzydłami i stroszy piórka, momentami gdacze jak szalony. Dziobać by mnie nie śmiał. Uspokaja się wyraźnie, kiedy podchodzę do pojemnika z jedzeniem i jak reszta kur jestem w końcu na swoim miejscu ;-))
Nie wiem, czy dobrze interpretuję jego zachowanie. Koniec końcem jestem dopiero początkującym hodowcą kur. Może ktoś z Was ma podobne doświadczenia?
Osoby, które śledzą mój blog wiedzą, że oprócz hoteliku dla zwierząt prowadzimy również zajęcia edukacyjne dla dzieci. Podczas tych zajęć ich uczestnicy mają bliski kontakt ze zwierzętami, dotykają je, głaszczą, karmią, doją. Najczęściej tak to im się podoba, że zapominają o bożym świecie, jednak zawsze wtedy staramy się przekazać im nasz stosunek do całego zwierzyńca oraz przemycić trochę z historii naszych rodzimych, polskich ras zwierząt gospodarskich. Mam nadzieję, że coś im w tych  dziecięcych główkach pozostanie.


No właśnie. Niedługo zajęcia powinny znów ruszyć pełną parą. Psiaków w hotelu ubywa. Zbliża się koniec wakacji. Pokoje dla agro gości przygotowane, stoją w pogotowiu. I wypadałoby mi się cieszyć, że są tacy, którzy chętnie nas odwiedzą, że póki co udaje nam się na razie wiązać koniec z końcem, utrzymywać to nasze ukochane gospodarstwo i cały inwentarz razem wzięty, ale jakoś... nie mam siły, tak jestem zmęczona. Marzy mi się kilka dni odpoczynku, takiego nicnierobienia...


Mija kilka lat odkąd zaczęliśmy budować tę naszą utopię, wyspy szczęśliwe. Nie wiem, czy i komu one w końcu szczęście przyniosą, ale wiem na pewno że nie chciałabym i nie mogła wrócić już do tzw. cywilizacji. Przejadła mi się ona i zbrzydła zupełnie, wraz ze swoim fałszem i zakłamaniem wszelakim. Szkoda, że nawet tutaj na tym naszym końcu świata człowiek też na zawsze musi pozostać niewolnikiem pieniądza. Kiedy ktoś mówi mi o wolności i o tym jak zazdrości, tego co robimy i gdzie mieszkamy, czasem chce mi się płakać i krzyczeć jednocześnie...
No cóż! Lepiej skończę wcześniej, bo napiszę coś, czego potem będę żałować. Myśli biegną w szalonym tempie, a nasza utopia czeka. Trzeba ją nakarmić, napoić, wyprowadzić na spacer, a potem jeszcze rozreklamować, żeby zarobiła na swoje utrzymanie!



sobota, 18 sierpnia 2012

Mikroświat

W codziennym wirze obowiązków często nie ma czasu, żeby przystanąć na chwilę, zadumać się i zastanowić. Blog jest dla mnie ciekawą odskocznią od dnia codziennego, pretekstem do podsumowań i rozmyślań. Takim małym okienkiem na świat, który pozwala mi wedrzeć się na chwilę do Waszego życia i pokazać, co się u nas dzieje przez szeroko otwarte albo uchylone zaledwie okiennice. Dziś otwieram je na oścież dla wszystkich zainteresowanych i ...jak zwykle będę pisać o zwierzętach, a poprzez zwierzęta... o ludziach.
Lata hotelowych doświadczeń pozostawiły po sobie niemałą spuściznę w postaci wielu historii przemijających psio-kocich istnień, które wcięły się i wrosły na zawsze w nasze prozaiczne, człowiecze życie i ludzką pamięć. Poprzez psie i kocie egzystencje poznawaliśmy całe rodziny, nierzadko mieliśmy szczęście zawierać przyjaźnie albo dłuższe znajomości, byliśmy świadkami historii i to nie tylko tych kocio-psich, ale i życiowych tragedii, dylematów i radości ich panów, spotkaliśmy się z przejawami albo wybuchami niezadowolenia, ale i wdzięczności, byliśmy ofiarami oszustwa i zadziwiającej ludzkiej uczciwości. Rzec by się chciało: samo życie!
Niedługo minie 10 lat odkąd założyliśmy hotel. Czy nauczyliśmy się czegoś przez ten długi albo i niedługi okres czasu? Na pewno. Doświadczenie w życiu hotelarza to cenny skarb. Nie będę nikogo zanudzać tym, jak sobie świetnie czy nieświetnie radziliśmy. Zdarzały się różne historie. Przychodziły chwile zwątpienia, rozczarowania, a nawet bezradności. Ale zawsze potem wracała wiara w to, co robimy. Zdarzały się psiaki z fundacji, zwierzaki po przejściach, ale były i trudne psy hotelowe. Nie zawsze udało nam się uzyskać zamierzone efekty, ale jeśli przyniosły oczekiwane rezultaty, radość nasza była przeogromna, a i przywiązanie obopólne (psioludzkie i ludzkopsie) większe, o wdzięczności właścicieli nie wspomnę. Poza tym kochane te zwierzaki nauczyły nas czegoś więcej, oprócz tego, że psia miłość potrafi być bezgraniczna, a przywiązanie zadziwiające - szacunku i pokory w stosunku do braci mniejszej, ale i do życia w ogóle. I za to im serdecznie dziękujemy :-)
Poniżej umieszczam zdjęcia naszej obecnej hotelowej braci: gości, przyjaciół i nauczycieli w jednej odsłonie.



Łakomstwo Dinusia jest nie do poskromienia.

Nasz stary, dobry znajomy Max.

Siostrzyczki w akcji.

Z Borią lepiej ostrożnie...

Najlepiej biega się z 2 zabawkami naraz.

I zdjęcia naszej okolicy (właściwie naszego ogrodu) w skali mikro, a więc żyjątka różne, najróżniejsze okiem aparatu:








O, proszę. Jak widać wszyscy u nas ciężko pracują. Taka to już pracowita okolica;-))


I jeszcze wielka prośba, apel do Wszystkich! Pomóżmy Kolo znaleźć nowy dom!!! To piesek, który się wychowywał w domu, z dziećmi. Jest jeszcze młodziutki i szybko przyzwyczai się do nowej rodziny. Obok zamieściłam zdjęcia, opis i nr tel.

Następnym razem już babaludowo. Będziemy piec pyszny, swojski chlebek i zwiedzać okolicę. Wszystko uwiecznimy naszym starym, ale wszędobylskim aparatem fotograficznym. W takim razie żegnam się z Wami i do następnego postu :-)

A na koniec mała zagadka :-) Co to jest???



środa, 15 sierpnia 2012

Takie tam różne różności i sezon ogórkowy

Za oknem szaro, smutno i ponuro...Wbrew naturze jednak postanawiam dzisiaj nie pisać o niczym smutnym. Ostatnim moim postem doprowadziłam wiele osób do łez, choć nie to było moim zamiarem. Przy okazji dowiedziałam się, ilu jest ludzi, którzy podobnie czują, myślą czy mają całkiem podobne doświadczenia jak ja. To naprawdę bardzo krzepiące!!!
Na blogach obecnie królują ogórki. I nic dziwnego, bo w tym roku jest ich co niemiara. Ja również robię przetwory dla nas - domowników i babaludowych agro-gości. Mam już 50 słoików ogórków z musztardą, w curry, po żydowsku i tych kiszonych. Ogórków już szczerze nienawidzę i zastanawiam się, co zrobić z kolejna stertą, którą właśnie przytargałam z ogrodu do kuchni. Ogórki, ogórasy i te małe ogóreczki prześladują mnie we śnie i na jawie, krzyczą i wołają do mnie, śmieją mi się w twarz. Przypominają o sobie w najmniej odpowiednich momentach. Wbijają mnie w poczucie winy odnośnie kolejnych niespełnionych wobec nich obowiązków. Ogórki to obecnie mój prześladowca i wróg nr 1! Nie cierpię was, paskudne ogórasy!!



Zostawiając ten przebrzydły temat wracam do naszego babaludowego świata zwierząt.
Mały koziołek Mo już trochę podrósł, chociaż wciąż wydaje mi się słaby. Mama Hilda ma mało mleka i nadal musimy ją przytrzymywać, żeby pozwoliła mu podejść do siebie. Zastanawiamy się, czy nie dokarmiać go butelką, chociaż zauważyliśmy, że już sobie podskubuje trawkę i inne tym podobne, nie wyłączając moich spodni tudzież zamka od kurtki. Na głowie wyrosły mu czarne różki z piekła rodem i pociera nimi o drewno. Dopiero teraz widać, że wdał się w tatusia.


Nasze owieczki pogodziły się ze stratą Bossego. Dzień po jego odejściu biegały po zagrodzie i beczały. Wierzcie mi lub nie, ale zachowywały się niespokojnie. Wyraźnie brakowało im kogoś ze stada, chociaż Bosse ostatnimi czasy tylko pomieszkiwał obok nich.


Obserwując zwierzęta na co dzień człowiek wciąż się czegoś uczy. Wystarczy tylko odpowiednio na nie patrzeć. Mnie moje zwierzaki zadziwiają i zachwycają każdego dnia. I kiedy już wydawałoby się, że człowiek osiągnął najwyższy stopień hodowlanofarmerskiego wtajemniczenia i nic go już nie zaskoczy, pojawia się nagle nowe doświadczenie. Wczoraj trochę się spóźniliśmy z zaganianiem naszych kózek do zagród i kiedy wyszłam do nich było już późno. Szybko zorientowałam się, że brakuje jednej z nich, Neli. Rozejrzałam się po łące i nic. Wołałam, szukałam jej w ogrodzie i u sąsiadów na podwórzu. Zrobiłam szybką rundkę wokół drzew, ale słuch po niej zaginął. Zostało pole kukurydzy, które przemierzyłam chyba w tempie dobrej wyścigówki, ale i tam Neli ani śladu. W przypływie rozpaczy spocona, z czerwonymi od płaczu oczyma i wariactwem wypisanym na twarzy wybiegłam jeszcze na drogę, spodziewając się najgorszego. Aż tu nagle... słyszę cichutkie beczenie, dobiegające ze stodoły. Wyobraźcie sobie, że to mądre zwierzę zerwało się z linki i samo przyszło grzecznie do swojej zagrody. Czekało pokornie na resztę towarzystwa w środku. Tym bardziej to zaskakujące, że Nela to taki niepokorny duch i przekorna bestia. Prędzej bym się spodziewała, że poszła zwiedzać świat i obżerać sąsiadom drzewka owocowe niż że zastanę ją tam, gdzie o tej porze być powinna. A jednak...


Nie mogę się oprzeć, żeby nie umieścić tutaj kolejnych zdjęć naszego uroczego trzyletniego gościa, który tak dzielnie dokarmiał ostatnio na przemian owce z kozami. Po dłuższych oględzinach domu i zagród dla zwierząt postanowił na przekór swoim rodzicom zamieszkać z nami na stałe:-), upewniając się jeszcze tylko na koniec, ile mamy pokoi i łazienek oraz rzecz jasna, czy jesteśmy prawdziwymi farmerami ;-)) Taki to zapobiegliwy i roztropny chłopczyk!


I jeszcze na koniec dzień z życia zwierząt.

Poranna toaleta

Śniadanie na trawie

Uciechy i zabawy

Obiad

Poobiednia sjesta

Żarty i rozmowy z sąsiadami

Podwieczorek

Sianoterapia

Kolacja

Wspólne oglądanie telewizji

Wieczorny spacerek

Jeszcze raz małe co nieco

I wreszcie zasłużony odpoczynek

Zauważyliście, czego brakuje w ich planie dnia? Pracy! A jednak jeszcze dużo musimy się nauczyć od zwierząt;-))
Wasza zapracowana BabaLuda z pozdrowieniami znad sterty ogórków (brrrr!!!).