niedziela, 16 listopada 2014

...i znów po dłuższej nieobecności



Tym razem nie będę się tłumaczyć, dlaczego mnie tu tak długo nie było, a korzystając z uprzejmości Pana i Pani fotograf, ktorzy nas odwiedzali jesienią, pokażę Wam, co się u nas działo.




Dynie!!!...Co roku świetnie nam obradzają, są piękne i takie zdrowe! Warto próbować nowych przepisów na dynię. My co roku smażymy  BabaLudowe racuszki dyniowe (oczywiście na kuchence z fajerkami, a jak!).

niedziela, 16 lutego 2014

Po dłuższej nieobecności...


Pojawiam się znów, a wraz ze mną moja trzódka. 

Nie wiem, czy pamiętacie - to nasze oczko w głowie, roczna już Tośka.





A to resztki ogrodu.

Jak zwykle, ciekawskie kozy i jakże intrygujące wejście do piwnicy.

Mały Loluś.

Elka próbuje wszcząć wojnę z owcami, ale bezskutecznie. Nasze owce są nieustraszone i zupełnie ją ignorują.

Linda-owca pomorska, a obok Rudolf i Beza rasy skudde.

Najstarsza Elza, wszystkie owce grzecznie jej słuchają, barany też.

Merynos Duduś

Mańka od Moniki z blogu  Powrót do tradycji z kozami w tle. Daje przepyszne mleko.



A nad wszystkim czuwa stara Wiedźma Zielicha.

Osoby zaniepokojone moją dłuższą nieobecnością pragnę uspokoić. Niestety, wszyscy byliśmy tak pochłonięci pracą, babaludowymi warsztatami, że nie starczyło mi czasu na blogowanie. Dzisiejszy post też szybki, bardziej zdjęciowy niż tekstowy.
I jeszcze na koniec zdjęcia domowo-poświąteczne.











sobota, 23 lutego 2013

Zimowy spacerek



Spacer wiosenny, letni czy zimowy....Dla naszych kóz nie stanowi różnicy. Zawsze znajdą coś dobrego do zjedzenia.




 Zimowe pożegnanie z choinką i mam nadzieję, zapowiedź nadchodzącej wiosny. Kozy pożegnały się z nią dzisiaj definitywnie, a kozom należy zaufać. Nic, tylko wyglądać wiosny!!!

wtorek, 5 lutego 2013

Tylko dla dorosłych. Dumań różnych ciąg dalszy

Tylko dla dorosłych... I to tych, którzy dobrze wiedzą, czego chcą...


Mieszkanie na wsi (Ci którzy mają to szczęście czy nieszczęście mieszkać na wsi, dobrze to wiedzą) pociąga za sobą różne konsekwencje i te złe i te dobre. Myślę, że to zależy od człowieka, czego tak naprawdę tu szuka, kim jest. Niektórzy z nas (piszę o przesiedleńcach z miasta) uczynili ze swojego mieszkania pracę zarobkową (no bo z czegoś na wsi trzeba żyć, jakoś się utrzymać) i jeśli nie mają zatrudnienia w mieście, czy jakiejś pracy zleconej, którą mogą wykonać w domu,to często potrafią odkryć w sobie siłą rzeczy jakieś nowe pasje i zacząć właśnie tu realizować swoje marzenia (trochę na przymus albo nareszcie...). Mogą obrastać w zwierzęta, jak ja na przykład, nowych przyjaciół, kolejne plany, pomysły itd. Niektórzy już nie chcą i nie potrafią inaczej, inni (chociaż może nie zawsze głośno się do tego przyznają) marzą (zwłaszcza zimą) o ciepłym kaloryferze, mieszkaniu w bloku, niepokojącej bliskości innych ludzi, sklepów. Bo życie na wsi łatwe nie jest, zwłaszcza zimą czy w czasie roztopów, kiedy brudna breja zakrywa świat, a błoto sprawia, że zakopujesz się tuż pod domem.
A dlaczego dla dorosłych? Bo Jeśli to jest tylko kaprys i nie masz tylu funduszy, nie potrafisz cieszyć się małymi rzeczami, odnaleźć tu siebie, to wreszcie ono cię przytłoczy, swoją szaro-burą, siermiężną codziennością, zapragniesz wrócić do czystego, uporządkowanego, betonowego świata, gdzie nie musisz już się martwić o nic. Jeśli masz dzieci, trzeba liczyć się z tym, że maluchy najczęściej uwielbiają życie na wsi, mają kontakt ze zwierzętami, bliski z przyrodą. Są tu szczęśliwe. Ale dzieci dorastają i zaczyna im brakować spotkań z rówieśnikami, coraz więcej czasu spędzają w mieście i psioczą na tę nudną wiejską rzeczywistość...i wtedy doceniasz to, że masz rodzinę w mieście...

Ten blog miał być trochę relacją z naszego życia na wsi, trochę takim rozrachunkiem z dniem codziennym, konsekwencją i sprawozdaniem z tego, co tu robimy. Nie chciałam nigdy pisać o swoim życiu osobistym, bo to już przekraczałoby granice naszej prywatności, ale jak się okazuje są one bardzo płynne. Pisząc o naszym życiu, umieszczając na blogu swoje rozmyślania, zapraszasz Wszystkich do zwiedzania, do poznania siebie, niezależnie od tego, czy są to prace plastyczne, czy opowiadania, a może wiersze. Często mam wątpliwości, co do prowadzenia bloga. Ale cieszę się, poznając osoby podobne do mnie i takie, które interesuje trochę to, co mam do powiedzenia. Wiem, że na mój blog zaglądają też klienci, którzy chcą nas trochę lepiej poznać i zapoznać się z tym, co tu robimy, jak żyjemy. Ci najczęściej nie zostawiają komentarzy, a szkoda.


I jeszcze na koniec relacja z tygodniaczka Toli (skoro może być roczek, to tym bardziej tygodniaczek, mając na uwadze, że kozy się tak szybko rozwijają).
Tolka rośnie w zastraszającym tempie. Pochłania coraz większe ilości mleka i bierze się powoli za inne smaki. Na razie wszystko gryzie i przeżuwa. Chodzi bez pampersa, bo nie wytrzymywał ciężaru Tolowatych siuśków. Za to kozina nauczyła się siusiać na zewnątrz. Taka to już mądra koza. Uwielbia głaskanie pod brodą. Napiera wtedy całym ciałem na głaszczącego i popiskuje z rozkoszy. Najchętniej spałaby w łóżku, gdybyśmy tylko jej na to pozwolili, a że nie pozwalamy preferuje spanie przy łóżku (gdzieś blisko nas) albo w jakimś najciemniejszym kącie pokoju, skąd trudno ją nawet dostrzec. W związku z tym kilka razy dziennie odbywają się poszukiwania Toli, która jak na złość nie odpowiada na nasze nawoływania i śpi w najlepsze, zaszyta w jakimś dziwnym miejscu (może być zwinięta w kłębek za szafą, pod opadającą choinką w formie podarunku bożonarodzeniowego;-), tudzież w samej szafie, o czym informują nas lekko uchylone drzwi i cichutkie postękiwania przez sen).




POZA TYM: Hop! Hop! Hopsasa! I tak wciąż, bezustanku. Skacze coraz wyżej i po wszystkim, co się da. Odwiedza swoje kozie ciocie, ciociobabcie i wełnistych pobratymców, ale jeszcze bardzo rozpacza, gdy się oddalamy. Rośnie z niej sprytna koza z charakterem. Wszyscy mamy na jej punkcie fioła. Taka jest teraz nasza ocalona kozia sierotka.
Nadal czekamy na kolejne porody. Zwłaszcza na Miećkę. Miała zostać jej matką zastępczą. Miecia brzuch ma okazały, ale rodzić na razie nie ma zamiaru. Obawiamy się, że będzie liczne potomstwo (może trzeba będzie dokarmiać...i jak to jest w końcu z tym mlekiem u kóz???... Niedługo będzie trzeba kupować całymi wiadrami...) i trochę martwimy się o to, żeby nie powtórzyła się historia z Zuzką :-( Ale ponieważ w przyrodzie równowaga musi być, jesteśmy dobrej myśli.
Jakieś promienie słońca pojawiły się nad Parową. Pozdrawiam zatem cieplutko wszystkich blogowych czytaczy i podczytywaczy :-)


środa, 30 stycznia 2013

Mała Tola i dumania różne


Nie potrafię powiedzieć, które z małych ssaków są piękniejsze. Za każdym razem obserwując narodziny i maleństwa moich podopiecznych jestem pełna podziwu dla nich i ich matek oraz Wszechpotężnej Matki Natury, że tak to wszystko urządziła. Zawsze jednakowo mnie dziwi, że mamusie (nieważne czy owcze, kozie czy kocie) wiedzą, co maja robić, żeby dobrze zatroszczyć się o dzieci, że trzeba je wylizać po porodzie, żeby oczyścić z krwi, błon i wód płodowych, żeby pobudzić krążenie krwi, że trzeba wylizać pupę itd., itd. Dziwi i zachwyca mnie to, że w dużym stadzie mama owca potrafi odnaleźć swoje dziecko pobekując i nawołując się nawzajem. A jeszcze bardziej zadziwiają mnie same maluchy, które już kilka godzin po porodzie próbują samodzielnie stawać na nogach, trzęsąc się przy tym jak galareta, a wyliczając kolejno przez następne dni biegają, podskakują, brykają, pobekują i jedzą na umór. Oczywiście zdarzają się też porzucone maleństwa silne albo słabe, którym trzeba pomóc, paskudne porody, które kończą się czasami śmiercią małych albo ich matek, czasem z małymi. Można by tu wyliczać i wyliczać. Nie zmienia to jednak faktu, że małe jest piękne, a cud narodzin zachwyca mnie ciągle tak samo. Za każdym razem z radością podaję maluchom do ssania mój paluch umoczony w siarze, podsuwam do strzyka i wciskam do pyszczka, żeby małe mogły zassać. Tak. To jest to, co niewątpliwie lubię najbardziej z całej naszej hodowlano-gospodarskiej przygody.

A to hotelowe ssaki :-)

Myślałam, że będę teraz mieć więcej czasu na odpoczynek, przygotowania do sezonu. Ale plany, planami, a rzeczywistość rzeczywistością. W każdym razie w kojcach psy hotelowe, w tym jeden niewidomy z fundacji, a w domu trzydniowa kózka Tola na odchowaniu, która biega od dzisiaj z pampersem przy pupie. Apetyt ma niemały, więc jestem niewyspana i czuję się, jakbym miała niemowlaka w domu, w dodatku takiego z charakterem, który mocno potrafi upomnieć się o swoje. Śpi przy naszym łóżku i w nocy, kiedy nie reaguję na pobekiwania i poszturchiwania, potrafi jakoś wturlać się na kołdrę, a czasem nawet ją z nas ściągnąć. Oczywiście cala historia kończy się zawsze podaniem butli z mlekiem. Narzekam, ale w gruncie rzeczy cieszę się, że Tolka żyje i ma się dobrze. To jedyna kózka z trzech, które ocalały po porodzie naszej Zuzi. Sama Zuzia silna, choć stara koza, niestety przypłaciła ten poród życiem. Pierwszy maluch mocno owinięty był pępowiną i nie mogła urodzić. Nasz weterynarz nieźle się namęczył, żeby go wyciągnąć. Na skutek parć pękła macica i nasza kochana kozina odeszła. Ocalała tylko środkowa kózka. Zuzinka próbowała ją wylizać resztkami sił, podnieść się, ale niestety. Biedna, nieźle się nacierpiała. Cieszę się, że chociaż to maleństwo ocalało i mam nadzieję, że będzie zdrowe. Po porodzie zdążyłam zdoić trochę siary od Zuźki, więc Tola miała co jeść na początek. Ale później znaleźliśmy się w kropce. Mamy kilka kózek , w tym jedna sędziwa staruszka, której nie dopuszczamy do kozła, reszta za młode albo przed porodem i nie mamy na razie mleka. Podawaliśmy trochę krowiego od sąsiada, ale baliśmy się, że mała będzie na nie źle reagować. Myśleliśmy o preparacie mlekopodobnym, ale w Polsce można dostać taki głównie dla cieląt, a w najbliższej okolicy kóz nie ma. Pomimo że ciężko nam się stąd wyrwać, planowaliśmy już dłuższą wyprawę po to mleko (choć wiem, że w pierwszych dniach powinna być siara, ale o takim luksusie to nawet nie śmieliśmy marzyć) I wiecie co? W takiej sytuacji potrafi pojawić się osoba, która bezinteresownie pomoże, sama z siebie i z własnej nieprzymuszonej woli. W dzisiejszych czasach kiedy coś musi być za coś, gdy wiele osób nie potrafi dostrzec nic poza czubkiem własnego nosa i myśli tylko w kategoriach „mieć”, pojawiają się tacy ludzie, którzy bezinteresownie przywiozą (wcale nie z tak bliska) mleko, nie chcą za to żadnych pieniędzy i jeszcze podrzucą pampersy, czy jakieś maty dla kózki. I jakby tego było mało, to mówią, że jak będziemy potrzebować dowiozą jeszcze. Czasem odbiera po prostu mowę... Zresztą ostatnio spotkało mnie więcej takich przejawów ludzkiej życzliwości i wcale niekoniecznie dotyczyło to zwierząt. Zastanawiałam się trochę nad tym. Przecież nie ma ludzkich aniołów, takich tylko cudownie białych! Ale gdzieś tam w głębi duszy każdego człowieka ukryty jest jego anioł, na pewno. Mocno w to wierzę. Ludzie często zamykają się we własnym świecie, w swoich klatkach, w świecie własnych potrzeb i potrzeb swojej rodziny, swojego „Ja”, otaczają się różnymi pięknymi rzeczami, przez co mają o sobie lepsze mniemanie, jakieś złudne poczucie bezpieczeństwa i swojego „lepsiejstwa”. Muszą żyć tak, może inaczej nie chcą i nie potrafią. Jednym jest z tym bardzo dobrze i z takiego życia jak nasze mogą się tylko podśmiewać, innym trochę gorzej. Życie w dzisiejszym świecie wymusza już na najmłodszych takie zachowania, my też ich tego uczymy. A „Czym skorupka za młodu nasiąknie, tym na starość trąci”... Czasem jakaś sytuacja, spojrzenie na wszystko i na drugiego człowieka z innej strony potrafi obudzić w nas anioła, niestety demona też. Życie blisko zwierząt wymusza też na nas inne spojrzenie, jeśli tylko nie traktujemy zwierzaków jak kolejnego kawałka wołowiny czy jagnięciny. Oczywiście, są różni ludzie i różne sytuacje. Nie chcę generalizować ani nikogo urazić. To tylko takie dumania zmęczonej kobiety nad klawiaturą komputera. Muszę już kończyć, ponieważ obowiązki wzywają, a mała Tola ssie już od kilku minut moją nogę (swoją drogą ząbki u takich maluchów są naprawdę ostre i nie ma się, co dziwić, że kozy mają później poranione wymiona). Może to i dobrze, bo nie wiem, dokąd te rozmyślania by mnie zaniosły. Sama się już w nich nieco gubię. Dołączam jeszcze trochę zdjęć zimowej Parowy i oczywiście naszej Toli.

Tola w pierwszym dniu życia

Drugi dzień

Uff! Przed chwilą byłam na zewnątrz. Na dworze odwilż. Kałuże i resztki brudnego śniegu oraz porozrzucane wszędzie kopce kretów i nornic, a w domu błoto i sprzątanie :-((. Obrzydlistwo! Przepraszam, czy ktoś narzekał na mroźną zimę i piękne, białe krajobrazy za oknem?