Nie potrafię
powiedzieć, które z małych ssaków są piękniejsze. Za każdym
razem obserwując narodziny i maleństwa moich podopiecznych jestem
pełna podziwu dla nich i ich matek oraz Wszechpotężnej Matki
Natury, że tak to wszystko urządziła. Zawsze jednakowo mnie dziwi,
że mamusie (nieważne czy owcze, kozie czy kocie) wiedzą, co maja
robić, żeby dobrze zatroszczyć się o dzieci, że trzeba je
wylizać po porodzie, żeby oczyścić z krwi, błon i wód
płodowych, żeby pobudzić krążenie krwi, że trzeba wylizać pupę
itd., itd. Dziwi i zachwyca mnie to, że w dużym stadzie mama owca
potrafi odnaleźć swoje dziecko pobekując i nawołując się
nawzajem. A jeszcze bardziej zadziwiają mnie same maluchy, które
już kilka godzin po porodzie próbują samodzielnie stawać na
nogach, trzęsąc się przy tym jak galareta, a wyliczając kolejno
przez następne dni biegają, podskakują, brykają, pobekują i
jedzą na umór. Oczywiście zdarzają się też porzucone maleństwa
silne albo słabe, którym trzeba pomóc, paskudne porody, które
kończą się czasami śmiercią małych albo ich matek, czasem z
małymi. Można by tu wyliczać i wyliczać. Nie zmienia to jednak
faktu, że małe jest piękne, a cud narodzin zachwyca mnie ciągle
tak samo. Za każdym razem z radością podaję maluchom do ssania
mój paluch umoczony w siarze, podsuwam do strzyka i wciskam do
pyszczka, żeby małe mogły zassać. Tak. To jest to, co
niewątpliwie lubię najbardziej z całej naszej
hodowlano-gospodarskiej przygody.
A to hotelowe ssaki :-)
Myślałam, że będę
teraz mieć więcej czasu na odpoczynek, przygotowania do sezonu. Ale
plany, planami, a rzeczywistość rzeczywistością. W każdym razie
w kojcach psy hotelowe, w tym jeden niewidomy z fundacji, a w domu
trzydniowa kózka Tola na odchowaniu, która biega od dzisiaj z
pampersem przy pupie. Apetyt ma niemały, więc jestem niewyspana i
czuję się, jakbym miała niemowlaka w domu, w dodatku takiego z
charakterem, który mocno potrafi upomnieć się o swoje. Śpi przy
naszym łóżku i w nocy, kiedy nie reaguję na pobekiwania i
poszturchiwania, potrafi jakoś wturlać się na kołdrę, a czasem
nawet ją z nas ściągnąć. Oczywiście cala historia kończy się
zawsze podaniem butli z mlekiem. Narzekam, ale w gruncie rzeczy
cieszę się, że Tolka żyje i ma się dobrze. To jedyna kózka z
trzech, które ocalały po porodzie naszej Zuzi. Sama Zuzia silna,
choć stara koza, niestety przypłaciła ten poród życiem. Pierwszy
maluch mocno owinięty był pępowiną i nie mogła urodzić. Nasz
weterynarz nieźle się namęczył, żeby go wyciągnąć. Na skutek
parć pękła macica i nasza kochana kozina odeszła. Ocalała tylko
środkowa kózka. Zuzinka próbowała ją wylizać resztkami sił,
podnieść się, ale niestety. Biedna, nieźle się nacierpiała.
Cieszę się, że chociaż to maleństwo ocalało i mam nadzieję, że
będzie zdrowe. Po porodzie zdążyłam zdoić trochę siary od
Zuźki, więc Tola miała co jeść na początek. Ale później
znaleźliśmy się w kropce. Mamy kilka kózek , w tym jedna sędziwa
staruszka, której nie dopuszczamy do kozła, reszta za młode albo
przed porodem i nie mamy na razie mleka. Podawaliśmy trochę
krowiego od sąsiada, ale baliśmy się, że mała będzie na nie źle
reagować. Myśleliśmy o preparacie mlekopodobnym, ale w Polsce
można dostać taki głównie dla cieląt, a w najbliższej okolicy
kóz nie ma. Pomimo że ciężko nam się stąd wyrwać, planowaliśmy
już dłuższą wyprawę po to mleko (choć wiem, że w pierwszych
dniach powinna być siara, ale o takim luksusie to nawet nie
śmieliśmy marzyć) I wiecie co? W takiej sytuacji potrafi pojawić
się osoba, która bezinteresownie pomoże, sama z siebie i z własnej
nieprzymuszonej woli. W dzisiejszych czasach kiedy coś musi być za
coś, gdy wiele osób nie potrafi dostrzec nic poza czubkiem własnego
nosa i myśli tylko w kategoriach „mieć”, pojawiają się tacy
ludzie, którzy bezinteresownie przywiozą (wcale nie z tak bliska)
mleko, nie chcą za to żadnych pieniędzy i jeszcze podrzucą
pampersy, czy jakieś maty dla kózki. I jakby tego było mało, to
mówią, że jak będziemy potrzebować dowiozą jeszcze. Czasem
odbiera po prostu mowę... Zresztą ostatnio spotkało mnie więcej
takich przejawów ludzkiej życzliwości i wcale niekoniecznie
dotyczyło to zwierząt. Zastanawiałam się trochę nad tym.
Przecież nie ma ludzkich aniołów, takich tylko cudownie białych!
Ale gdzieś tam w głębi duszy każdego człowieka ukryty jest jego
anioł, na pewno. Mocno w to wierzę. Ludzie często zamykają się
we własnym świecie, w swoich klatkach, w świecie własnych potrzeb
i potrzeb swojej rodziny, swojego „Ja”, otaczają się różnymi
pięknymi rzeczami, przez co mają o sobie lepsze mniemanie, jakieś
złudne poczucie bezpieczeństwa i swojego „lepsiejstwa”. Muszą
żyć tak, może inaczej nie chcą i nie potrafią. Jednym jest z tym
bardzo dobrze i z takiego życia jak nasze mogą się tylko
podśmiewać, innym trochę gorzej. Życie w dzisiejszym świecie
wymusza już na najmłodszych takie zachowania, my też ich tego
uczymy. A „Czym skorupka za młodu nasiąknie, tym na starość
trąci”... Czasem jakaś sytuacja, spojrzenie na wszystko i na
drugiego człowieka z innej strony potrafi obudzić w nas anioła,
niestety demona też.
Życie blisko zwierząt wymusza też na nas inne
spojrzenie, jeśli tylko nie traktujemy zwierzaków jak kolejnego
kawałka wołowiny czy jagnięciny. Oczywiście, są różni ludzie i
różne sytuacje. Nie chcę generalizować ani nikogo urazić. To
tylko takie dumania zmęczonej kobiety nad klawiaturą komputera.
Muszę już kończyć, ponieważ obowiązki wzywają, a mała Tola
ssie już od kilku minut moją nogę (swoją drogą ząbki u takich
maluchów są naprawdę ostre i nie ma się, co dziwić, że kozy
mają później poranione wymiona). Może to i dobrze, bo nie wiem,
dokąd te rozmyślania by mnie zaniosły. Sama się już w nich
nieco gubię. Dołączam jeszcze trochę zdjęć zimowej Parowy i
oczywiście naszej Toli.
Tola w pierwszym dniu
życia
Drugi dzień
Uff! Przed chwilą
byłam na zewnątrz. Na dworze odwilż. Kałuże i resztki brudnego
śniegu oraz porozrzucane wszędzie kopce kretów i nornic, a w domu
błoto i sprzątanie :-((. Obrzydlistwo! Przepraszam, czy ktoś
narzekał na mroźną zimę i piękne, białe krajobrazy za oknem?
OdpowiedzUsuńTola wyrośnie na wspaniałą kózkę.Teraz wymaga opieki i zajmuje dużo czasu ale wiosną będzie już znacznie lepiej.Trzymam kciuki za Tolkę.
pozdrawiam serdecznie
Dzięki. Z każdym dniem nabiera siły. Tylko wciąż by jadła i jadła. Staram się trzymać książkowych dawek,ale karmię ją częsciej (tak 10 razy dziennie).Nie wiem, czy można podawac jej jednorazowo dużo więcej. Czekam na narodziny kolejnych kózek, postaram się ją podsunąć kozie Mieci. Tylko ta jak na złość nie chce jeszcze rodzić:-) Chociaż po tym jak straciliśmy Zuzę i napatrzyłam się, jak cierpi, to juz tylko chciałabym, żeby Miećka przeżyła ten poród. Wcześniej nie było z tym problemów. Po prostu wchodziliśmy do kojców, a małe kózki już stały...,ich mamusie też. Jak problemy z nogą? Już lepiej?
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Szkoda bardzo koziej mamy. Dobrze, że Toli się udało i już widać, że niezłe z niej "ziółko"( w pozytywnym znaczeniu tego słowa rzecz jasna:-))) My tez ostatnimi czasu dostaliśmy od ludzi całą masę życzliwości i dobroci. Aż się boję, czy zdołamy proporcjonalnie oddać w świat, żeby równowaga była:-))) A dzieci wszelkiej maści zachwycają mnie nieodmiennie. Swego czasu wychowałam na smoczku nawet małą, szarą myszkę, którą mi kotka przyniosła. I nadal uważam, że była śliczna:-)))
OdpowiedzUsuńŚciskam mocno
Asia
Tola bryka, zwiedza świat, gryzie i ssie wszystko, co stanie jej na drodze. Pampers jej się ssuwa, więc mamy dużo sprzątania, zaplątuje się w kable,wchodzi, a potem nie może wyjśc spod łóżka. Obecnie jest chyba na etapie raczkującego dziecka albo takiego, który stawia pierwsze kroki:-)Co do tej życzliwości, ja staram się okazać swoją wdzięczność, obdarowując świeżym, pachnącym chlebem na zakwasie :-)
OdpowiedzUsuńA myszki są śliczne, tez tak uważamy. Tzn. ...nie wszyscy domownicy. Mój mąż jest trochę innego zdania i co roku walczy z nimi na śmierc i życie ;-)
Pozdrawiam gorąco Iza
Popłakałam się ,,,, dosłownie ,,,,, :( Tak bardzo szkoda mi twojej kozy tego że porodem przepłaciła życie :( że dwójka maluchów padła :( Aż dreszcz po plecach mi przeszedł. Mam nadzieje że mała Tola będzie zdrowa a ty napotkasz jeszcze mnóstwo takich dobrych ludzi. Ja jeszcze podumam o biednej kozuli i jej maleństwach ....
OdpowiedzUsuńMy juz się z tym pogodziliśmy. Najbardziej mi przykro, że tak cierpiała. To była zdrowa, silna kózka. No i te maleństwa...Chociaż żal każdego zwierzaka, które odchodzi. My niestety, napatrzyliśmy się na to, jak cierpią i jak odchodzą. Do swojej hodowli kupujemy bardzo stare kozy ( nasz weterynarz mówi, że "z demobilu") , które są przeznaczone, jak twierdzi hodowca "na pasztet",chorowały, dawały mało mleka i były dla niego nieopłacalne, a u nas mogą dożyć końca swoich dni.
UsuńTola jest śliczna :) I jak ona ma tam u Ciebie dobrzee. Super zdjęcia
OdpowiedzUsuńChciałabym mieć taką ale to dopiero na emeryturze ! teraz jestem strasznie zabiegana. Mam 3 koty i każdy mówi "weź sobie jeszcze psa". Ale czy znajdę jeszcze na to czas .
Psy kochają spacery, więc trzeba by to było uwzględnić w planie dnia :-))A jeśli chodzi o Tolkę, to martwię się tylko, jak później odnajdzie się wśród kóz (czy to nie będzie taki kozi"odmieniec"), ale póki co mam plan;-), a Tola rozwija się dobrze, więc jestem dobrej myśli.
OdpowiedzUsuńWiesz, tego się najbardziej boję, że któraś z rogatych lub mnie rogatych może nie przeżyć porodu. Też mam teraz narodziny i dwa butelkowe baranki, ale są z mamami, tylko je dokarmiam. Jeden jest z trojaczków i najmniejszy. Ja karmię krowim mlekiem. Nie ma w okolicy koziego, a od lat już krowie u nas się sprawdza, co widać po Franiu i Eleonorze.
OdpowiedzUsuńTola śliczna, oby była zdrowa i długo z Wami była, dawała radość. Tak żal tej Waszej Zuzi. Biedna kózka, tak się męczyła, trudziła w ciąży. Smutne to wszystko bardzo.
Wszystkiego dobrego i sił życzę Wam
Przed nami kolejne porody i już się boję. Do tej pory nie zdawałam sobie sprawy z tego, że może być aż tak dramatycznie. Póki co, biegamy z Maciejem na zmianę do kóz.
OdpowiedzUsuńNa razie mamy kozie mleko (dobra dusza przywiozła nam kolejne litry:-)), ale jak zabraknie, to spróbujemy karmić krowim. Mała wypija już 1-1,5l dziennie...
Cieszę się, że się odezwałaś. Czekam na kolejne Twoje posty :-)I nie martw się.Tobie już nie przydarzy się nic takiego jak nam:-) W końcu jakaś równowaga w przyrodzie musi być :-)No i statystycznie takie komplikacje zdarzają się rzadko. Mieliśmy pecha, a właściwie nasza Zuzka i dwa maleństwa:-(
POzdrawiam i również życzę dużo sił :-))
Trzeba mieć wiele odwagi przy zwierzęcych porodach, umieć właściwie zareagować, pomóc ... nie wiem, czy umiałabym tak; dlatego wszystkie jesteście dla mnie wzorem; a w ludziach można odnaleźć całe pokłady bezinteresownej dobroci, a jeszcze jak lubią zwierzęta; pozdrawiam serdecznie, oby nie dotknęły Cię już takie przeżycia jak z Zuzką, pozdrawiam serdecznie.
OdpowiedzUsuńOdwaga przychodzi sama (chociaz nie wiem, czy nazwałabym to odwagą), gdy masz pod opieką zwierzę, a zwłaszcza gdy widzisz, jak cierpi. A co do pomocy... Niestety,właśnie to mnie martwi..., że bez pomocy weterynarza w naprawdę trudnych przypadkach niewiele możesz zrobić, a taka bezsilność, kiedy patrzysz, jak zwierzę cierpi, jest najgorsza.
UsuńWiem, ludzie potrafią być bezinteresownie dobrzy, ale i tak samo obrzydliwie egoistyczni i egocentryczni, niestety. Obyśmy na swojej drodze spotykali więcej przejawów
tej "ludzkiej anielskości". Ja ostatnio mam takie szczęście:-) Zresztą wszystkie Wasze komentarze są dla mnie taką drobinką albo całym morzem anielskiej dobroci:-)Pozdrawiam serdecznie
Jak to dobrze,że te wasze zwierzaki Was mają:) Mam nadzieję,że ta mała Zuzia si e odchowa i bedzie zdrowa:) U nas też odwilż brr w ciepłym domku nalepiej:))
OdpowiedzUsuńNa razie mała wariuje i ma się dobrze, a my czekamy na następne maleństwa :-)
OdpowiedzUsuńDzień dobry Babaludo! Wreszcie i nas do Ciebie zaniosło a ciepło tu u ciebie i swojsko. I dobrze sie tak razem zamyślić nad światem, nad ludźmi i ich anielsko-demoniczną naturą. Wzruszyłam się, czytając o Twojej kózce Toli i o tych wszystkich macierzynskich umiejętnościach zwierząt, które w nas ludziach istnieją juz tylko w szczątkowym stanie.
OdpowiedzUsuńPodoba mi się styl, jakim piszesz. Obojgu nam sie podoba (mam zwyczaj czytać najciekawsze posty memu mężowi na głos). I tak tkliwie sie nam zrobiło w sercach po przeczytaniu, melancholijnie nawet...
Pozdrawiamy Cię oboje serdecznie i cieszymy się, że zaczynamy się poznawać!:-))
Witajcie i rozgośćcie się u mnie. Cieszę się, że tu trafiliście. Miło tak w te szaro-bure dni zadumać się z kimś nad światem...i przeczekać tak do pierwszego wiosennego promyka słońca.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam Was gorąco (mimo tej melancholii, która i Wam się udzieliła) i też się cieszę z poznawania :-))